O 6:00 zaczynamy się pakować, po
15 minutach wyruszamy do Parku Narodowego Awash tą samą
drogą, którą jechaliśmy do Hararu. Inny samochód,
inny kierowca, a droga też wydaje się inna. Po drodze
mijamy nasz poprzedni samochód, w takim miejscu, że
musiał wyruszyć z Hararu dzień wcześniej. Bramę
parku przejeżdżamy o 14:30.
Jeszcze 12 km i jesteśmy na polu namiotowym. Obok płynie
rzeka Awash. Tu czeka na nas nasz busik z Addis Abeby. I namioty
do rozbicia. Tutejsi zabierają się do rozbicia namiotów,
ale tak im to idzie, że sami sobie je rozbijamy. Nad
nami skaczą małpki kapucynki i zrzucają na nas figi.
Mamy tu kucharza, strażnika z karabinem i pomocnika,
którego nazywamy "Tropiciel". Tropiciel
prowadzi nas przez krzaki, by pokazać nam krokodyla.
Podobno był, ale ja nie widziałam. Kapucynki gdzieś się
pochowały, ale przyszły pawiany.
Kucharz świetnie gotuje. Idziemy spać, jest już całkiem
ciemno. Upał nie do wytrzymania. W nocy kumkają żaby.
|