Park Narodowy Awash. Śniadanie
o 7:00. Ruszamy na
zwiedzanie parku, część nas na dachu wymoszczonym
materacami. Jest super. Zwierząt nie jest dużo.
Pojedyncze antylopy, później pojawiają się dwa stada.
Dużo przepięknych ptaków. Zatrzymujemy się przy
"basenie", skąd widać przełom rzeki Awash.
W
drodze powrotnej zatrzymujemy się przy wodospadzie rzeki
Awash. Szkoda, że woda jest taka brunatna. Wracamy do
obozowiska na obiad. Na drugim brzegu czeka na nas
krokodyl. Pogoda się psuje. Zaczyna padać. Ale po krótkim
odpoczynku zabieramy stroje kąpielowe i jedziemy do gorących
źródeł, 12 km do głównej drogi, a z tego miejsca
jeszcze 30 km wertepami. Czasami musimy wysiadać. Znowu
pojawiają się zwierzęta, więcej żółwi.
Docieramy
do źródeł. Małe zielonkawe jeziorko. Woda gorąca.
Pierwsze zetknięcie jest szokujące. Trochę pływam.
Zmywamy z siebie dwudniowy brud. Jednak nie da się długo
siedzieć w takiej gorącej wodzie. W okolicy rosną
wysokie palmy z owocami przypominającymi małe orzechy
kokosowe. Wracamy lepszą, ale dłuższą drogą. Na
chwilę zatrzymujemy się przy wiosce plemienia Afarów.
Nie wolno nam robić zdjęć. Otacza nas gromadka prawie
nagich dzieci. Dziewczęta na twarzach, barkach i
ramionach mają wzory z blizn.
Jedziemy dalej, niestety grzęźniemy w strasznym błocie.
Nie da się nawet wyjść z auta suchą stopą. Gdyby Ula
nie przyniosła paru suchych gałęzi i nie pokazała
kierowcy co ma zrobić, spędzilibyśmy tu chyba kilka
godzin. Zaczyna robić się ciemno, a my jedziemy,
jedziemy. Jeszcze po drodze mamy zrobić zakupy i nabrać
wody. Kucharz na pewno martwi się o nas, kolacja stygnie.
Do obozowiska docieramy na 21:00.
Noc jest dużo przyjemniejsza od wczorajszej.
|