![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
Wstajemy o 5:30.
Nad ranem znowu było zimno. Między drzewami ukazuje się
nam piękny widok na oświetlony wschodzącym słońcem
szczyt Mt Rainier. Niestety zdjęcia nie da się zrobić,
bo przeszkadzają drzewa.
Półtorej godziny idziemy do góry. Jest gorąco, ale
w cieniu jest jeszcze rosa. Zachwycają nas piękne
kwiaty, całe łąki. Na przełęczy musimy trochę
odpocząć. Niestety, wydarzył się mały wypadek. Asia tak skakała, że wywróciła się na sterczącą skałę i potłukła sobie żebra. Jest tak przerażona, że wydaje się, że za chwilę zemdleje i bardzo boi się iść na dół. Paweł nie zastanawia się długo, bierze ją na barana i prawie biegnie do auta. "Pójdziemy po płaskim" - to słowa Pawła. Tak, po płaskim, a przecież wyszliśmy tu tacy zasapani.
Mimo obaw co do pogody - tu zwykle leje, park przyjął nas pięknym słońcem, więc z żalem go żegnamy. Ale już czeka na nas następny park. Jedziemy w kierunku Tacoma, przemysłowego miasta leżącego nad rozległą i głęboką cieśniną Puget. Nad cieśniną tą leży również Olimpia, stolica stanu. Mijamy Olympię i udajemy się do parku Olympic. Wjeżdżamy od strony północnej, od Port Angeles. Najpierw szukamy kempingu. Nie jest łatwo o miejsce. Znajdujemy dwa place, ale nie obok siebie.
Musimy jeszcze zrobić zakupy. Na kemping dojeżdżamy około 21:30. Jest nawet ciepła woda, po 25 centów za 1,5 minuty. Na tym kempingu trochę dziwnie chronili się przed dzikimi zwierzętami. Skrzynie na jedzenie były, ale ażurowe drewniane. |