1.08.2001 środa |
Noc była dość ciepła,
dopiero nad ranem zrobiło się trochę chłodniej.
Wstajemy o 7:30, to później niż dotychczas,
ale zostajemy na tym kempingu przez 3 noce. Nie musimy też
przenosić namiotów na inne miejsce. Kolejny dzień w Yosemite NP. Na dziś mamy w planie Yosemite Valley. Najpierw wodospad Bridalveil, czyli welon panny młodej. Owszem, gdy wieje wiatr, wygląda jak welon, ale bardzo skromniutki, bo jest mało wody. Następnie podjeżdżamy na parking, z którego autobusem wahadłowym nr 144 jedziemy 7 przystanków, do miejsca, z którego ostrymi zakosami ruszamy pod górny, a nad dolny wodospad Yosemite. (Całość jest 13 razy wyższa od Niagary). Wycieczka zaplanowana jest na 4 godziny. W ostrym słońcu wędrujemy ostro pod górę, po bardzo kamienistej i pylistej ścieżce. Jest samo południe. Niebo lazurowe. Całe szczęście że trasa częściowo biegnie lasem. Spod nóg unosi się pył, jesteśmy cali nim pokryci. Oczywiście, niesiemy ze sobą przede wszystkim wodę, którą cały czas popijamy. Woda jest oczywiście z kranu, jest bardzo dobra, a kupowana w sklepie, to prawie woda destylowana i już od jakiegoś czasu przestaliśmy ją kupować. Po drodze robimy sobie parę przystanków, żeby odpocząć, żeby pooglądać widoki. Dochodzimy do wodospadów. Ale gdzie one są? Po skałach płynie troszeczkę wody. Po odpoczynku i pooglądaniu pięknych widoków, tą samą trasą schodzimy w dół. Jesteśmy bardzo brudni od pyłu. Już nie autobusem, ale na piechotę wracamy na parking. Robimy krótki postój na kąpiel Małgosi. A potem coś wspaniałego. Zatrzymujemy się nad piękną przejrzystą rzeką, przebieramy w stroje kąpielowe. Po zdjęciu adidasów i skarpetek, wyglądam jakbym była w czarnych getrach i skarpetkach. Wchodzimy do cudownej wody, na początku wydaje się troszeczkę chłodna. Zmywam z siebie cały brud i zmęczenie. O 18:00 wracamy na kemping. Jeszcze jest bardzo jasno, więc po lekkiej kolacji zabieram się za pisanie kolejnych widokówek do przyjaciół i dalszych notatek. |