powrót na początek         Parki Narodowe USA      Opis wyprawy      Dzień 17
  3.08.2001      piątek       poprzedni dzień           następny dzień
Wstajemy o 6:45. Zwijamy namioty po 3 dniowym pobycie w jednym miejscu.

   sekwoja General Grant   Jedziemy w kierunku Parku Narodowego Kings Canyon. Tu wreszcie zobaczymy sekwoje. I na początek mamy sekwoję General Grant Tree - jest to druga pod względem wielkości żywa rzecz na świecie. Ma 81,5 metra wysokości, 12 metrów średnicy u podstawy i około 2000 lat. Mimo, że jest tak wysoka, jest takie miejsce, z którego widać ja w całej okazałości i daje się zrobić takie zdjęcie. Sekwoja ta jest tradycyjnym bożonarodzeniowym drzewkiem Amerykanów, przystrajają ją na Święta. Oglądamy ją z wszystkich stron, ale też oglądamy inne sekwoje, które wyglądają równie ogromnie. Jednak mnie najbardziej fascynuje leżąca sekwoja. Ma dziurę w środku, przez którą się przechodzi na drugi koniec, jak tunelem.

   kanion rzeki Kings   Gdy już naoglądaliśmy się sekwoi, wsiadamy do auta i jedziemy wzdłuż kanionu Kings. Dołem kanionu płynie rzeka Kings, spływająca ze szczytów High Sierra. Po drodze oglądamy piękne widoki, otaczają nas wysokie granitowe skały o różnych kolorach. Dojeżdżamy do Cedar Grove. w drodze powrotnej zatrzymujemy się przy czarującym wodospadzie Grizzly.

   kemping Dorst   Na kemping Dorst, znajdujący się na wysokości 2048 m n.p.m. dojeżdżamy około 18:00. Miejsce mamy nad potokiem, w ładnym, ale bardzo pylistym miejscu. Znowu straszą nas niedźwiedziami. Podobno codziennie zjawia się tu jeden. Przyszły do nas 2 jelenie, najpierw zatrzymały się nad potokiem, bardzo blisko nas. a potem przebiegły między naszymi namiotami.

Kemping jest bez prądu, woda w kranie na "ćwierć zakrętki", jedna umywalka. Wybieramy mycie w strumyku, w tym, do którego przyszły jelenie.

Na kolację jem olbrzymi kawał olbrzymiego arbuza, którego kupiliśmy z Basią i Pawłem. Arbuz jest tak duży, że w 12 osób mamy problemy ze zjedzeniem. Wcześnie robi się ciemno. Całe jedzenie i kosmetyki chowamy do szafek. O 21:00 rozchodzimy się do namiotów. Wkoło palą się ogniska. Paweł idzie spać do auta, bo gdyby pojawił się misiu, to trzeba chronić samochód.

A arbuz jednak jest moczopędny, zadziałał bardzo szybko, koło 21:30 już nie wytrzymuję i muszę iść do toalety. Basia radzi mi iść pod drzewko, bo dużo bliżej, ale według mnie jest za jasno. Świeci księżyc, idę bez latarki. Gdy wracam słyszę jakieś krzyki, ale myślę, że przy którymś z ognisk bawią się wesoło. Dochodzę do namiotu i kucam, by rozwiązać sznurówki i w tym momencie słyszę głos Pawła, że koło namiotu Jurka przechodzi niedźwiedź (Jurka namiot był między parkingiem a naszym namiotem). A ja wstaję i mówię, że to nie niedźwiedź, tylko ja przechodziłam. Wtedy kątem oka widzę misia z prawej strony, jakieś 1,5 metra ode mnie. Zamurowało mnie na chwilę, co mam robić, jak się zachować. Chyba mnie nie zauważył. Nurkuję do namiotu i mówię do Basi: "on tu jest naprawdę", a ona na to "kto?". Potem tylko wystawiam głowę i nie pozwalam Basi świecić mu w oczy latarką. Słyszymy Anię, jak pyta Pawła, "co mamy robić", a On na to "na razie nic". A misiu spokojnie przeszedł koło naszego namiotu, stołu, szafki na jedzenie i poszedł w kierunku strumienia. Był nieduży, miał około 70 cm, oczywiście szedł na 4 łapach, był taki smutny. Bo wszyscy go przeganiali. Te krzyki, które słyszałam wcześniej, to było właśnie przeganianie misia, grupa ludzi smażyła sobie na grillu, a misiu przeszedł im przez palenisko. Teraz przeszedł przez strumień i budzi postrach po drugiej stronie kempingu. Teraz z tamtej strony słychać krzyki, tłuczenie się garnkami. Basia, mimo zapowiedzi, że już do rana nie zaśnie, usypia wcześniej niż ja.

Powrót    poprzedni dzień           następny dzień