6.08.2001 poniedziałek |
Wstajemy o 5:30. Oglądamy piękny
wschód słońca. Słońce oświetla szczyt Mt. Whitney.
Jedziemy w kierunku Death
Valley NP. Jest coraz większy upał. Na pustyni zaczynają pojawiać się wysokie drzewa, z daleka wyglądają jak kaktusy. Są to Joshua tree. Zatrzymujemy się przy złocistych ruchomych wydmach, aby zrobić parę zdjęć. Wydmy te rozciągają się na obszarze 4,5 tysiąca hektarów. Zbliżamy się do Badwater - stawu wypełnionego wodą niezdatną do picia. Jest to największa depresja na półkuli zachodniej. 86 m poniżej poziomu morza. Poziom morza zaznaczony jest powyżej, na otaczających nas skałach. Zatrzymujemy się przy Artist's Palette, zerodowanym zboczu o bajecznych kolorach. Czerwień, zieleń, czerń, wymieszane jak na palecie malarza. Przejeżdżamy na Zabriskie Point, skąd roztacza się piękna panorama złotych gór. Szybko zbieramy się dalej, bo upał jest przeogromny, a w aucie mamy klimatyzację. I jeszcze Dante View, również punkt z piękną panoramą, a pod nami Badwater. z góry wygląda zupełnie inaczej. z nieba leje się żar, jest chyba 50:0C. Dzisiaj mamy być w Las Vegas. Na horyzoncie zaczynają pojawiać się wysokie budynki i piramida. Czyżbyśmy w cudowny sposób przenieśli się do Egiptu. Nie, to jest Las Vegas i jego hotele. Z 15 największych hoteli na świecie, 14 znajduje się właśnie tutaj. Wiele z nich to miniatury miast takich jak Wenecja, Nowy Jork, Paryż. Ta piramida to hotel Luksor. Jedziemy wzdłuż Strip - ulicy największych hoteli i kasyn. Asia, Ewa i Mały Paweł już nie mogą się doczekać kiedy pójdą na kolejkę górską. Mają to już od dawna obiecane. Mijamy kolejne hotele: Excalibur, Treasure Island, Stardust. Gorąco. Jedziemy na kemping. Jest koło 16:30. W pełnym słońcu rozbijamy namioty. Jedynie niezbyt wysokie oleandry dają trochę cienia. O 18:00 mamy pojechać do centrum. Biorę kąpiel. Basia ma gorączkę, załatwiła się klimatyzacją, nie rezygnuje jednak z poznania miasta. Jurek zostaje na kempingu. Paweł zawozi nas do centrum. Umawiamy się o północy pod Bellagio. Idziemy wzdłuż Strip. Upał. Co chwilę wchodzimy do jakiegoś kasyna lub sklepu, aby się ochłodzić. Rodzinka i Paweł idą szybciej, bo spieszą się do "New York, New York" na kolejkę górską. Przy Treasure Island piraci atakują statek ze skarbami. Zaliczamy kilka kasyn, tu 25 centów, tam 25 centów i nic. Woda, która zabraliśmy z kempingu kończy się bardzo szybko, musimy kupić coś do picia. Jest coraz później, coraz ciemniej i wcale nie robi się chłodniej. Mijamy Wenecję, plac Św. Marka jak prawdziwy. Potem Paryż z wieżą Eifla i wiele innych. W końcu dochodzimy do "New York, New York", przed którym stoi Statua Wolności w piżamie. Na Luxor i dalsze hotele już nie mamy siły, więc wracamy w kierunku Bellagio. Jeszcze jedno kasyno. Ula wygrywa 20 krotną stawkę. Ten stuk monet o metalową rynienkę. Szybko podajemy jej kubek, żeby zebrała wygraną. Szkoda, że postawiła tylko 5 centów. Za chwilę w tym samym miejscu Ania wygrywa - 5 * 5 centów. Ja znowu nic. O 23:00 dochodzimy do Bellagio. To hotel, przed którym znajduje się ogromna sadzawka, w której, co jakiś czas tańczą fontanny. Właśnie rozpoczął się koncert, białe fontanny tańczą do muzyki. Mamy świetne miejsce do obserwacji i słuchania. Przez godzinę oglądamy 5 różnych koncertów. Ostatni do "Deszczowej piosenki". Czekamy na Pawła. Czekamy dość długo, prawie godzinę. a Paweł z Jurkiem czekają na nas. My z boku, a oni w centralnej części. Na kemping dojeżdżamy koło 1:30. Dalej jest gorąco, choć już nie tak jak w dzień. Kolejna kąpiel. Nie da się spać, nawet ziemia jest gorąca. |