Wstajemy o 5:30. Oglądamy piękny
wschód słońca. Słońce oświetla szczyt Mt. Whitney.
Jedziemy w kierunku Death
Valley NP. Jest coraz większy upał. Na pustyni
zaczynają pojawiać się wysokie drzewa, z daleka wyglądają
jak kaktusy. Są to Joshua tree. Zatrzymujemy się przy złocistych
ruchomych wydmach, aby zrobić parę zdjęć. Wydmy te
rozciągają się na obszarze 4,5 tysiąca hektarów.
Zbliżamy się do Badwater -
stawu wypełnionego wodą niezdatną do picia. Jest to
największa depresja na półkuli zachodniej. 86 m poniżej
poziomu morza. Poziom morza zaznaczony jest powyżej, na
otaczających nas skałach. Zatrzymujemy się przy Artist's
Palette, zerodowanym zboczu o bajecznych kolorach.
Czerwień, zieleń, czerń, wymieszane jak na palecie
malarza.
Przejeżdżamy na Zabriskie
Point, skąd roztacza się piękna panorama złotych gór.
Szybko zbieramy się dalej, bo upał jest przeogromny,
a w aucie mamy klimatyzację. I jeszcze Dante View, również
punkt z piękną panoramą, a pod nami Badwater. z góry
wygląda zupełnie inaczej. z nieba leje się żar, jest
chyba 50:0C.
Dzisiaj mamy być w Las Vegas.
Na horyzoncie zaczynają
pojawiać się wysokie budynki i piramida. Czyżbyśmy
w cudowny sposób przenieśli się do Egiptu. Nie, to jest Las Vegas i jego hotele.
Z 15 największych hoteli na świecie, 14 znajduje się właśnie
tutaj. Wiele z nich to miniatury miast takich jak Wenecja,
Nowy Jork, Paryż. Ta piramida to hotel Luksor. Jedziemy
wzdłuż Strip - ulicy największych hoteli i kasyn.
Asia, Ewa i Mały Paweł już nie mogą się doczekać
kiedy pójdą na kolejkę górską. Mają to już od
dawna obiecane. Mijamy kolejne hotele: Excalibur,
Treasure Island, Stardust. Gorąco. Jedziemy na kemping.
Jest koło 16:30. W pełnym słońcu rozbijamy
namioty. Jedynie niezbyt wysokie oleandry dają trochę
cienia. O 18:00 mamy pojechać do centrum. Biorę
kąpiel. Basia ma gorączkę, załatwiła się
klimatyzacją, nie rezygnuje jednak z poznania miasta.
Jurek zostaje na kempingu. Paweł zawozi nas do centrum.
Umawiamy się o północy pod Bellagio. Idziemy wzdłuż
Strip. Upał.
Co chwilę wchodzimy do jakiegoś kasyna lub sklepu, aby
się ochłodzić. Rodzinka i Paweł idą szybciej, bo
spieszą się do "New York, New York" na kolejkę
górską. Przy Treasure Island piraci atakują statek ze
skarbami. Zaliczamy kilka kasyn, tu 25 centów, tam 25
centów i nic. Woda, która zabraliśmy z kempingu kończy
się bardzo szybko, musimy kupić coś do picia. Jest
coraz później, coraz ciemniej i wcale nie robi się chłodniej.
Mijamy Wenecję, plac Św. Marka jak prawdziwy. Potem
Paryż z wieżą Eifla i wiele innych. W końcu
dochodzimy do "New York, New York", przed którym
stoi Statua Wolności w piżamie. Na Luxor i dalsze
hotele już nie mamy siły, więc wracamy w kierunku
Bellagio. Jeszcze jedno kasyno. Ula wygrywa 20 krotną
stawkę. Ten stuk monet o metalową rynienkę. Szybko
podajemy jej kubek, żeby zebrała wygraną. Szkoda, że
postawiła tylko 5 centów. Za chwilę w tym samym
miejscu Ania wygrywa - 5 * 5 centów. Ja znowu nic. O 23:00 dochodzimy
do Bellagio. To hotel, przed którym znajduje się
ogromna sadzawka, w której, co jakiś czas tańczą
fontanny. Właśnie rozpoczął się koncert, białe
fontanny tańczą do muzyki. Mamy świetne miejsce do
obserwacji i słuchania. Przez godzinę oglądamy 5 różnych
koncertów. Ostatni do "Deszczowej piosenki".
Czekamy na Pawła. Czekamy dość długo, prawie godzinę.
a Paweł z Jurkiem czekają na nas. My z boku, a oni
w centralnej części. Na kemping dojeżdżamy koło 1:30.
Dalej jest gorąco, choć już nie tak jak w dzień.
Kolejna kąpiel. Nie da się spać, nawet ziemia jest gorąca.
|