10.08.2001 piątek |
Kolejny dzień w Parku Zion. Wstajemy o 6:00,
aby zdążyć na autobus odjeżdżający o 7:30.
Przygotowujemy się do wycieczki rzeką pod prąd
kanionem Narrows. Woda, kanapki, buty na zmianę. Jedziemy autobusem do ostatniego przystanku - Temple of Sinawava i tam okazuje się, że po ostatnich deszczach poziom wody się podniósł, jest bardzo rwący nurt i szlak jest zamknięty. Idziemy brzegiem pół mili w głąb kanionu szlakiem Riverside Walk, do miejsca, w którym mieliśmy zacząć chodzenie w wodzie. Tylko pięciu śmiałków: Paweł, Ula, Ewa, Jurek i Mały Paweł, decyduje się na wejście do wody. Zabierają ze sobą kije, których stos leży na brzegu. Mówią, że zobaczą tylko, jak jest za zakrętem i pewnie wrócą niedługo. Czekamy 20 minut. Jedziemy do Zion Lodge i ruszamy w górę zobaczyć trzy szmaragdowe jeziorka. W rzece tyle wody, że szlak jest zamknięty, a tu pierwsze jeziorko wygląda jak mała kałuża, do której wpada maleńki wodospad. Drugie - jak mała rzeczka. Do trzeciego idziemy w wielkim upale po dużych głazach. Duża kałuża z wodą do kostek, a na brzegu znak zakazu pływania. Nad nami wysokie skały. Kładę się na kamieniu, żeby zrobić zdjęcia skał od dołu. Robimy sobie piknik. Koło 15:00 wracamy na kemping. Ula i Jurek już wrócili z kanionu Narrows. Korzystam z tego, że jest upał i myję głowę pod pompą, bo w umywalce się nie da. Kolejna, z niewielu, chwila luzu. Wieczorem nadchodzą chmury. Gdzieś w oddali grzmi. Kładziemy się spać po 21:00. Zrywa się straszny wiatr, tak, że muszę wyjść z namiotu i pozbierać ze stołu rzeczy, które niektórzy tam pozostawiali. Rozszalała się burza, leje. Noc jest gorąca. Na szczęście burza nie trwa długo. |