4.08.2001 sobota |
Wstajemy o 5:30.
Pełni wrażeń po wczorajszej przygodzie. Dzisiaj mój
drugi dzień jazdy na przednim siedzeniu. Najpierw sekwoja General Sherman Tree w Sequoia NP. Jest to pierwsza pod względem wielkości żywa rzecz na świecie. Ma 84 metry wysokości, 11 metrów średnicy u podstawy i około 3000 lat. Te drzewa naprawdę robią wrażenie. I jest też sekwoja w plasterkach, to znaczy jeden plasterek z sekwoi, która została ścięta i przewieziona w 1875 r do Filadelfii na wystawę, żeby udowodnić, że takie ogromne drzewa na prawdę istnieją. Niestety szlak Congress Trail, którym chodzi się między sekwojami, oglądamy tylko z daleka, bo jest w remoncie. Jedziemy dalej. Wkoło ślady po pożarach. Sekwoje się nie palą, a ogień jest im potrzebny, żeby mogły otworzyć się szyszki. Następny punkt programu to Moro Rock (2050 m). Wysoka kopuła wyrastająca z zieleni, granitowy monolit, z którego rozciąga się widok w promieniu 160 mil. Ale najpierw trzeba wyjść na górę, po stromych schodach wykutych w skale. Dobrze, że są barierki, bo w dole jest głęboka przepaść. Opuszczamy Sequoia NP i jedziemy do Lone Pine. W linii prostej jest to niedaleko, ale niestety droga prowadzi dookoła. Najpierw jedziemy niesamowitymi serpentynami. A potem autostradą 99, którą jedzie mnóstwo super ciężarówek. Jakie one są czyste i kolorowe. Wjeżdżamy już w tereny pustynne. Pojawiają się drzewa o nazwie Joshua Tree - jest to gatunek juki. Mijamy sady pomarańczowe, oliwkowe. Jest coraz większy upał, coraz mniej zieleni. Przejeżdżamy obok słonego jeziora. Dojeżdżamy do miasteczka Lone Pine w Inyo National Forest. Tutaj Paweł musi załatwić pozwolenie na jutrzejszą wyprawę na Mt. Whitney. Wybiera się tylko 5 osób: Ania, Ewa, Jurek, Mały Paweł i Paweł, który będzie ich prowadził. Każdy z wędrowców dostaje specjalną pomarańczową tekturkę z przykazaniami jak się zachowywać na wyprawie, na której musi się podpisać i przypiąć ją do plecaka. Teraz jeszcze tylko na kemping. Mijamy poszarpane skały osadowe - Alabama Hills. Na jednej skale wymalowane ogromne usta. Kemping jest bardzo surowy, na pustyni, nad potokiem, ale jest trochę drzew. Rozbijamy namioty wśród ostrych suchych kęp krzaków i dużych głazów. I coś czego jeszcze tu nie doświadczyliśmy - śmierdzące, pełne much WC. Oglądamy przepiękny zachód słońca nad Mt. Whitney. i myjemy się w zimnym potoczku, bo na kempingu, są tylko kraniki z wodą do picia. Jak ktoś bardzo chce, to prysznice są w miasteczku. Idziemy spać dość wcześnie, koło 21:00, aby dać się wyspać tym, którzy jutro wybierają się w góry. |