Planujemy
wyruszyć o 6:00. Jesteśmy
ciekawi jak kierowca da sobie radę z wyjazdem z podwórka.
Po długim "piłowaniu" silnika, wreszcie rusza,
a potem po długich manewrach, przy asyście prawie całej
wioski, wyjeżdża na drogę. Pakujemy bagaże i ruszamy.
Po godzinie stop, kolejne koło. Wymiana. Wzbudzamy
ogromne zainteresowanie ludzi w wiosce. Najpierw stają
daleko, potem coraz bardziej się do nas zbliżają.
Dziewczynki z zaciekawieniem dotykają moich włosów. Udało
się, ruszamy. Po paru metrach zatrzymujemy się przy
warsztacie. Jeszcze raz wymiana koła zapasowego. Asfalt
jest położony w bardzo ciekawy sposób, co kawałek
przerwa, głównie na zakrętach (może to taki
spowalniacz). Ale nasz kierowca na dobrym asfalcie jeździ
chyba najgorzej.
Wymęczeni, o 11:00
dojeżdżamy do Hareru. Spotkany po drodze kierowca ciężarówki
mówił, że ta trasa zajmuje 10 godzin.
Harer.
Mieszkamy w hotelu Belayneh, z tarasem, z którego
mamy piękny widok miasta. Musimy się odświeżyć,
zamawiamy jedzenie. Ania próbuje odprawić kierowcę choć
był zamówiony na 7 dni. Po jedzeniu, z miejscowym
przewodnikiem Abdulem idziemy zwiedzać miasto. Harer jest starym muzułmańskim
miastem z 99 meczetami, których jakoś nie widać.
Okazuje się, że większość z nich to maleństwa
wbite między domy. Chodzimy po targach. Zatrzymujemy się
przy różnych stoiskach. Wzbudzamy zainteresowanie
miejscowych, ze wszystkich stron słyszymy "Ferenczi"
(obcy). Nawet chętnie dają się filmować. Dzieci nie są
tak natrętne, jak w innych miejscowościach, ale też w mniejszym
stopniu znają język angielski.
Wchodzimy do palarni kawy. Prawie każdy z nas kupuje
0,5 kg za 22,5 bira. Zwiedzamy piekarnię. Oglądamy wnętrze
tradycyjnego harerskiego domu. W tej biedzie jest tu
sporo anten satelitarnych.
Wchodzimy w uliczkę Przebaczenia, jest tak wąska,
że dwie osoby, aby się minąć, musiały się dotknąć.
Na głównym placu miasta, Placu Końskim
znajduje się kościół, do którego prowadzą dwa wejścia:
dla kobiet i dla mężczyzn.
Kolację jamy na tarasie.
|